Wdowa - Cholera 2 lyrics

Published

0 148 0

Wdowa - Cholera 2 lyrics

[Intro] Dzień dobry R-reksiu! Alkopoligamia.com Weź to za żółtą kartkę [Verse 1] Mówisz, że nienawidzisz A Ty mnie nawet nie widzisz Nie możesz dotknąć mnie Do czego popchnąć chcesz? Co obiektywnie? Nie używaj słów, których nie rozumiesz Obiektywnie jesteś tylko szarym tłumem W sumie, nie powiem, że mnie nie boli Gdy słucham pytań mędrców Czy robię jeszcze rap? Cholera tak! Reksiu Do super extra tekstów nie doskakują A nawet gdyby - spycham ich łokciem, ziom Łokciem to wpycham pod ladę Poczekaj, aż tam wjadę Wyciskają pot z podkoszulek do trzech wiader Raper, wciskaj degrengoladę i strugaj gwiazdkę Bez kitu - jesteś nikim międzyplanetarnie! Nie ma bezkarnie, skarbie Chcesz mnie dotknąć? Prędzej... licz się z tym, że stracisz rękę Mój dom jest tam, gdzie miłość, ale mogę Ci przysiąc Wjedź na mnie i wyjedź na sygnale Dobrze słyszałeś [Hook] Wbijam na bankiet i wracam na ławkę Wjeżdżam na bloki potem na rotację Powiedz, co zrobisz z tym? Nie możesz zrobić nic Cholera tak! To jest hymn! Zamknij pysk! [Verse 2] To może być Electra, ale z techno wypad! Z techno na syntetykach jedynie technika Choć wymijasz się na bitach z przekazem i flow Lepiej zrób nam przysługę, ziom... Żryj szkło! Bardziej niż mój jest tron, nawijka o punchach! Boli mnie fakt, że ich nie masz w kawałkach Nie mam pliku na ławkach i tagów na okładce I pokazuje Ci środkowy palec oficjalnie! Zabieram nieudacznikom powód do dissów na Wu! Zmieniam fanów w wyznawców Hejterów w moich crew Śmieszy mnie myśl o was Jak sklejacie te zwrotki w studio po trzy słowa Przysięgając na Boga, że nie sprzedacie się, zostańcie biedni Jakby w ogóle, ofermy, ktoś wam tu składał oferty Nie potrzebuje recenzji, bo wiem, że kładę punchem Na bity, nie od święta mój rap też jest w diable [Hook] [Verse 3] Mhm... ten joint jest grzeczny Mhm... ten joint jest lekki Nie wchodź w drogę mi, bo brakuje mi piątej Klepki! Robię to wściekle, niedługo zacznę w kasku Pytasz, jak chora jestem? To jest ostatnie stadium Mogę zrobić, co zechcę, gdy scena śmierdzi nudą Świadomość jest przekleństwem Niech mnie ocenzurują Bolą ich fakty, ludzie i tytuł Gdy wymawiają featuringi, mają fiuty na języku Co jest, smyku? To chyba mamy już lat z tuzin Jak Twoje rapsy mogły jeszcze kogoś wzruszyć Więc ubaw po pachy, gdy robię z bitami To, czego pragniesz, o czym marzysz Ty zdefiniuj to w tym czasie Złapiesz wreszcie kontakt z rapem Nie mów, że nie potrafię Zakrawa na bezczelność Ja z pierwszym mikrofonem Ty z mlekiem pod nosem, dziecko! Różnica między nami, zasadnicza w sumie Ja robię to, jak lubię Ty robisz to, jak... umiesz!