Prezes - Słowa, słowa, słowa lyrics

Published

0 85 0

Prezes - Słowa, słowa, słowa lyrics

[Zwrotka 1] Widoczność coraz lepsza Atak słów następuje z ziemi, wody i powietrza Przeciwnicy ukryci w cieniu bunkrów Trafiam prosto jak po sznurku Prosto w ich kierunku Liryczna strategia nie ma słabych punktów W tym starciu to ja jestem stroną Do której należy dyktowanie warunków Słowa najwyższego gatunku Słowa jak patrol płetwonurków W intelektualnym akwalungu Jak drużyna minerów Szansa wyjścia cało z opresji równa się zeru Słowa jak lotnicza eskadra Cele powietrzne i naziemne niszczą w kwadrans Wyrazy sprawdzone na pustyni, w dżungli i w górach Wdzierają się do domu i do biura Więcej słów niż bananów eksportuje Honduras Nieistotna nagród pula Wykuta z rymów zbroja jest akurat, leży jak ulał Błyszcząc w słońcu metafor, toczy się fabuła Sens słowa niczym diabeł ukrywa się w szczegółach Nie bujam Słowo jednego z wojowników w kapturach Rozkłada na łopatki jak dżuma Upadasz jak komuna Jeden król umarł, powitaj nowego króla Lwa, który mic'a dzierży w pazurach Każda osoba, co mówiła coś złego o mym słowie już dawno to wypluła [Zwrotka 2] Każde słowo żołnierzem W postaci liter alfabetu wędrującym po papierze Potem w sferze werbalnej stają się niewidzialne A ich drogę oświetlają stylu latarnie Słowa głębokie jak kopalnie toczą swą batalię Za bitwą bitwa, tylko prawdziwe będą w stanie wytrwać To wojna błyskawiczna, słowa tną scenę niczym brzytwa Maszerując tak jak rzymskie legiony Zanim coś powiesz, najpierw pomyśl Zwodzony most opada, wojsko przechodzi i obala trony Słowa dźwięczą w uszach tak jak tętent koni Teleportowany z mroków średniowiecza, świat na to czekał Słowem roznoszę przeciwników, którzy przeciw mnie dobywają miecza Słowa wypełzają na powierzchnię jak poczwary z pieczar Zajęta przestrzeń się powiększa - czujesz ten ciężar? Stos słów znów się spiętrza, ta chwila nadeszła Przemawiam z tego miejsca niczym starożytny orator Z liryką skrzydlatą, stylem precyzyjnym jak naloty NATO Zawodowiec, nie amator, prawowity władca, nie uzurpator Nakazuję rosnąć swoim słowom jak kwiatom One na aktualności nie stracą, gdy wstawię je w wyobraźni flakon Debata nad mym słowem jest bezprzedmiotową debatą [Zwrotka 3] Nici słów układają się w pajęczynę Słowa użyźniają liryczną pustynię Posługując się nimi wodę uczynić mogę winem Słowa oświetlają najciemniejsze jaskinie Wyruszam tam, gdzie jeszcze nie byłem Nie czas na odpoczynek Ze słowami w plecaku kreacji wspinam się na poezji wyżynę Skąd spłynę niepowstrzymanym strumieniem Na pomniku hip-hopu złożę rymów wieniec Poznaję coraz lepiej słowa chemię i znam jego cenę Słowem drążę korytarze w systemie Słowem nieprzewidywalnym jak szaleniec Surowym niczym nauczyciel Każde z nich ma w realności pokrycie Kiedy władam słowem trudniej mnie pokonać niż próchnicę Nawet o tym nie myśl, to koncert niespełnionych życzeń Znakomicie, wiem, że nie ma łatwych zwycięstw Ale ciskam w twarz rękawicę, opuszczam przyłbicę A ty bujasz w obłokach Odsłaniam styl zimnego drania, nie shotokan Słowa jak zęby trzygłowego smoka Słowa to mój pokarm, przynoszę je ludzkości jak ogień Prometeusz Teraz przyjrzyj się dziełu, znajdź prawdę w tym eseju W słowach, które galopują niczym ceny w PRL-u W słowach, które wbijają się w najgłębszą mózgu czeluść Póki stoję na pokładzie słowa, nie zamierzam oddać steru