Wchodze pekają szyby, padają niby raperzy Co grają gówno, przegrają równo gdy gong uderzy Tak wyjdzie kiedy przyjdzie, im sie z moim rapem zderzyc Celownik z "A" literą, tym zerom czaszki namierzy I pocisk w nie uderzy, w momecie przemierzy przestrzen Miedzy celami, ich skroniami a wystrzału miejscem Nakarmie ich kulami, to da mi spokój i szczescie Gdy zrodzone strzałami, echo falmi po miescie
Przejdzie by zniknac wreszcie, wiedz ja nie mieszcze sie wcale Przez me sk**e przesadne, w zadne pierdolone skale Gromowładne rymy dosadne, mam w sobie i stale Zabijam cisze, i nie pisze nizej niz wspaniale I stale w tworczym szale, pale zeszyty raperów Moj błysk ich slepia, oslepia z energia jupiterów Gdy zagluje słowami, miedzy ciałami pozerów Kazdy wie ze rymami, nie siega mi do parteru